chwili... Wie pani — dodała nagle panna Cecylja — mówmy sobie: ty...
— Ach, jak to dobrze!... — odpowiedziała Madzia.
Ucałowały się, i zarumieniona, z błyszczącemi oczyma, panna Cecylja prawiła:
— Cóżto za dobry człowiek!... Nie, to jest anioł... Nie, prawda, z taką fajką nie można być aniołem, ale cóżto za szlachetny człowiek!... Ale przytem jaki ordynaryjny!... Gdyby mnie tak powiedział, jak panu Miętlewiczowi... Boże!...
Do panien zbliżyła się doktorowa, a z nią pan Miętlewicz, który, pod pozorem bólu gardła, zawiązał sobie chustką od nosa różową szyję.
Na ten widok panna Cecylja spuściła długie rzęsy, a Madzia ledwie powstrzymała się od nowego wybuchu wesołości. Szczęściem, zwróciła uwagę na to, co mówił Miętlewicz:
— Ma słuszność major, że Iksinów nazywa kurnikiem!... Niedługo stąd wszyscy się wyniosą... Pan Krukowski już wyjechał, państwo podsędkowie także mają przenieść się do Warszawy... I ja nie będę tu popasał, nie mam pola dla moich zdolności... Wreszcie i do Eisenmana zaczynam tracić zaufanie...
W altance zrobił się krzyk: proboszcz dawał mata majorowi, a ten dowodził, że nie ma wyobrażenia o szachach. Partję przerwano na przedostatnim cugu, major bowiem żadnym sposobem nie chciał uznać mata, którego nie byłoby, gdyby jego królowa zajmowała tę linję, gdyby koń stał tam, a wieża tutaj...
— Tak — odparł proboszcz — i gdyby pański król mógł wychodzić do ogrodu, kiedy mu zabraknie miejsca na szachownicy.
Dwaj starcy, kłócąc się, zaczęli wybierać się do domu. Panie i Miętlewicz zbliżyli się ku altance.
— No, dziękuję doktorowej za podwieczorek... Pyszny był... — rzekł major. — A ty, mała — dodał, całując Madzię
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.