Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

dzielę koszta podróży — zwrócone odpowiedź — zapłacona malinowska.“
— Coś w tem niema sensu?... — rzekł major.
— Owszem — wtrąciła Madzia, zaglądając mu w papier przez ramię. — Muszę zaraz odtelegrafować pannie Malinowskiej, a w sobotę pojadę do Warszawy.
— Nie zobaczysz się z Zosią... — szepnęła doktorowa.
— A co, nie mówiłam, że nieszczęście!... — jęknęła kucharka, podnosząc fartuch do oczu.
— Przeczytaj drugi raz — odezwał się zmieszany doktór. — Może to nie tak...
— Owszem, tatku — odpowiedziała Madzia. — Wola boska!...
— Doskonale mówisz — wtrącił proboszcz. — Zawsze trzeba zgadzać się z wolą boską...
— A może panna Magdalena tamtego miejsca nie zechce przyjąć?... W takim razie nie potrzebowałaby jechać — dorzucił Miętlewicz.
Major popatrzył na niego krwią nabiegłemi oczyma, skutkiem czego młody człowiek zaczął kręcić się na ławce.
— Miętlewicz... Miętlewicz!... — rzekł major, kiwając w jego stronę ogromnym palcem. — Miętlewicz... ja wiem, co tobie pachnie...
— Daję słowo honoru panu majorowi... — protestował wylękniony.
— Wiem!... — upierał się major. — Ale czy ty wiesz, co z tego będzie?... O to — o!...
I pokazał mu figę tak blisko nosa, że cichy wielbiciel Madzi aż pochylił się wtył na ławce.
— Więc cóż z tego będzie?... — zapytała doktorowa, zajęta własnemi myślami.
— Figa — rzekł major.
— Madzia nie pojedzie!... — zawołała z radością biedna matka, chwytając majora za rękę.