Reszta wieczora upłynęła nie tak wesoło, jak zazwyczaj. Proboszcz mylił się w grze, a major nie robił awantur, tylko zcicha mruczał, co było złym znakiem. Miętlewicz, z zamglonemi oczyma, półgłosem opowiadał doktorowi, że on, dla swoich zdolności, nie znajduje pola w Iksinowie; doktór zaś, słuchając go, ssał zgasłe cygaro i patrzył w sufit altanki, zasłoniętej gęstemi liśćmi. Wreszcie Madzia zaczęła spacerować po ogródku, a czując, że jest rozstrojona, postanowiła wyjść za miasto.
„Pójdę na cmentarz — rzekła do siebie — i z babcią się pożegnam...“
Narwała w ogrodzie kwiatów, zrobiła dwa bukiety i wyszła bocznemi ulicami, a potem ścieżką przez pole.
Zbliżał się wieczór. Na ugorze rozlegały się krzyki pastuchów, spędzających bydło do miasta; na gościńcu, między czarnemi pniami lip, toczyły się fury pełne snopów. Od czasu do czasu z pod nóg Madzi wyskoczył konik polny, albo powitała ją słowami: „niech będzie pochwalony“ baba, niosąca płachtę zielska.
Ścieżka dosięgła cmentarza, i Madzia przypomniała sobie, że zwykle w tem miejscu Cynadrowski przeskakiwał mur, kiedy miał widzieć się z panną Eufemją, lub gdy się z nią rozstawał.
„Biedny człowiek!... — rzekła do siebie Madzia, skręcając do bramy cmentarnej. — Trzeba zmówić za niego pacierz... Obie zapomniałyśmy o nim, a może jemu najbardziej potrzeba modlitwy“ — dodała, myśląc nie bez goryczy o pannie Eufemji.
Kąt samobójców znajdował się w rogu cmentarza, oddzielony krzakami jałowcu, tarniny i dzikich róż. Było tam ledwie kilka mogił: bednarza, który się rozpił, służącej, która zabiła się z powodu dziecka i — Cynadrowskiego. Pierwsza już zapadła się, na drugiej rosła wysoka trawa, trzecia, pod ścianą, była zupełnie świeża.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.