Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty już jesteś taką i dlatego radzę ci: szukaj towarzystwa z takimi. Dwa razy poruszyłaś Iksinów: urządziwszy koncert i pobudziwszy ludzi, ażeby tutaj utworzyli szkołę. Co z tego masz?... Nic, trochę zawiści i plotek... Ale wędrowni aktorzy mieli dochód, panna Cecylja będzie miała kilka uczenic, a nauczyciel dostanie lepszą pensję, bo zwróciłaś uwagę miasta na jego niedostatek. No, uściskaj ojca i... żadnych łez!... Za rok... półtora... zobaczymy się...
Nazajutrz rano, kiedy po mszy, odprawionej na jej intencję przez proboszcza, Madzia wracała do domu, siostra pana Krukowskiego zastąpiła jej drogę.
— Daruj mi, Madziu — rzekła — że trochę późno przyszłam na twoje nabożeństwo... Alem przyszła, ażeby tobie i... wszystkim dać dowód, że cię kocham i uważam za najzacniejszą panienkę...
Potem opiera się na ramieniu Madzi, odprowadza ją do połowy rynku, tam wobec dwu chłopskich furmanek, policjanta i czterech Żydków całuje Madzię w głowę i z wielkiem naleganiem wręcza jej jakieś pudełko.
— Przysiągłbym, że klejnoty! — mówi idący zdala pan pomocnik.
— Jeżeli nie brylanty... — dodaje aptekarz.
I całe towarzystwo z kościoła zaczyna głowami i kapeluszami aplodować piękny czyn eks-paralityczki, która, pożegnawszy się z Brzeskimi i majorem, wraca do swego domu, nadęta jak indyk, podpierając się swoją laską.
— Pyszna baba!... — odzywa się zachwycony aptekarz. — Niema dnia, ażebym choć za rubla od niej nie utargował.
Madzia nigdy nie mogła dokładnie przypomnieć sobie: na czem upłynęło jej kilka ostatnich godzin w domu rodziców?... Wie, że piła kawę, potem zjadła befsztyk i popiła go winem, które przyniósł major, a po którem zakręciło się jej w głowie. Potem matka coś mówiła o bieliźnie i garderobie i płacząc, doręczyła jej długi rejestrzyk.