Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.
I.
POWRÓT.

— Panno Magdaleno, czas wstawać!...
Te wyrazy, a jednocześnie — turkot pociągu, dźwięczenie łańcuchów i szybki oddech lokomotywy usłyszała Madzia. Ale nie mogła jeszcze otworzyć oczu, odurzona kołysaniem wagonu.
Wtem stuknęło okno i na Madzię wionął orzeźwiający prąd powietrza. Westchnęła i przetarła oczy.
Sen uciekł, Madzia zaczyna rozumieć rzeczywistość. Oto siedzi w kącie przedziału pierwszej klasy, a naprzeciw — jej towarzyszka, pani naczelnikowa, przeglądając się w małem lusterku, obmywa twarz kolońską wodą i gładzi włosy. Na świecie jest pogodny ranek.
— Dzień dobry pani naczelnikowej...
— Dzień dobry... dzień dobry, kochana panno Magdaleno... Doskonale pani spała!... Po łaźni i po płaczu zawsze się dobrze śpi.
— Daleko jeszcze do Warszawy?... — pyta Madzia.
— Wyjechaliśmy z ostatniej stacji.
Madzia chwiejnym krokiem zbliża się do okna i zaczyna oglądać okolicę.
Pola zżęte; na ścierniach zapalają się i gasną krople rosy; drzewa, uciekające wtył, mają niezdrową zieloność, jakby w tem miejscu jesień zaczynała się wcześniej, aniżeli w Iksinowie. Niekiedy, między polami, zabieli się chata, otoczona płotem z żerdzi; zdaleka widać parę wysokich kominów.