— Nieodwołalnie?... — zapytał ciągle kłaniający się pan.
— Tak.
Pan zbiegł ze schodów, i Madzia ujrzała przed sobą pannę Malinowską. Miała taką samą ciemną suknię, taką samą spokojną twarz, jak przed pół rokiem. Tylko jej piękne oczy nabrały koloru stali.
— Aaa... panna Brzeska jest?... — rzekła przełożona i pocałowała Madzię w czoło. — Czy będziesz mogła pojechać ze mną dziś, o piątej, do twoich panienek?
— Owszem, proszę pani.
— Panno Żaneto, zajmij się Brzeską...
— Czy mogę przywitać się z dawnemi uczenicami?... — nieśmiało zapytała Madzia.
— Owszem. Piotrze, śniadanie dla panny Brzeskiej... Potem może Piotr wysłać list, który mu dziś dałam...
— Do pani Korkowiczowej — wtrącił wyprostowany mężczyzna.
— Właśnie zawiadamiam w nim panią Korkowiczowę, że przyjechałaś i że będziemy u niej o piątej — rzekła do Madzi panna Malinowska i poszła na górę.
Madzia w osłupieniu patrzyła na pannę Żanetę, która, zobaczywszy, że przełożona znikła już w korytarzu drugiego piętra, pokiwała głową i szepnęła:
— Tak, tak!...
Teraz uchyliły się inne drzwi, i w wąskim otworze ukazał się cień dziewczynki, która dawała znaki ręką, szepcząc: „pst!... pst!... panno Magdaleno!...“
Madzia z Żanetą weszły do sali, gdzie zebrała się gromadka mniejszych i większych panienek.
— Pani przełożona pozwoliła przywitać się — rzekła panna Żaneta.
Wtedy dziewczynki otoczyły Madzię ze wszystkich stron, zaczęły ją całować i mówić jedna przez drugą.
— Widziałyśmy oknem, jak pani zajechała... Pani do
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.