Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto z kim?... — zapytała Madzia, blednąc.
— Kazimierz z Adą Solską... — odparła Zosia.
— Któż ci znowu mówił o takich dzieciństwach?...
— Nikt nie mówi, bo nikt nie wie, tylko... moje serce przeczuwa... O, nie napróżno oni siedzą w Zurychu...
Zapukano do drzwi. Dziewczynki rozpierzchły się jak wróble przed jastrzębiem. Ukazała się pokojówka, zapraszając Madzię na śniadanie.
W pokoju przełożonej Madzia zetknęła się ze staruszką białowłosą i szczupłą, ale bardzo ruchliwą.
— Jestem tutejsza gospodyni — rzekła wesoło staruszka — i, w zastępstwie córki, proszę panią...
Staruszka była podobna do doktorowej Brzeskiej, więc wzruszona Madzia ucałowała jej ręce.
— Niechże pani siada... przepraszam, ale nie pamiętam nazwiska?...
— Magdalena...
— Niechże pani siada, panno Magdaleno... Ja pani naleję kawę, bo musi pani być zmęczona... I bułkę nasmaruję... ja się na tem znam...
— Bardzo dziękuję, ale... nie jadam z masłem — szepnęła Madzia, pragnąc jak najmniej narażać na koszta swoje protektorki.
— Nie chce pani masła?... — zdziwiła się staruszka. — A niechże Bóg broni, ażeby o tem dowiedziała się Felunia!... Według niej, pieczywo bez masła nic niewarte... Tu wszyscy musimy jadać masło.
Więc i Madzia jadła bułkę z masłem, a w sercu jej odezwała się cicha tęsknota. U rodziców, na podwieczorkach w altance, także jadano do kawy bułki tylko z masłem... Co teraz robi major... proboszcz... rodzice?... Ach, jak to ciężko dom opuścić!...
Staruszka, może przeczuwając jej smutne wspomnienia, odezwała się: