Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie pani znowu kilka lat posiedzi w Warszawie, jak my?... Felunia już bardzo dawno nie była na wsi.
— O nie, proszę pani! — zaprotestowała Madzia. — Ja może za rok wrócę, bo mam zamiar otworzyć pensyjkę — dodała ciszej.
— W Warszawie?... — spytała żywo staruszka, patrząc na Madzię wylęknionemi oczyma.
— O, nie... w Iksinowie...
— Iksinów?... Iksinów?... Nie mamy żadnej uczenicy z Iksinowa... Ha, może to i dobrze... Przysyłałaby nam pani panienki do wyższych klas.
— Ależ naturalnie, że tylko tutaj... — odparła Madzia.
Staruszka uspokoiła się.
Do obocznego saloniku, do którego drzwi były uchylone, weszła przełożona, a za nią jakaś dama.
— Zdecydowałam się na czterysta rubli — mówiła dama. — Trudno, cóż robić?...
— Już nie mam miejsca dla córeczki pani, wczoraj zostało zajęte — odpowiedziała przełożona.
Chwila milczenia.
— Jakto?... przecież... Przecież zmieści się jeszcze jedno łóżeczko w tak obszernym lokalu — mówiła dama, w której głosie czuć było zmieszanie.
— Nie, pani. U nas liczba uczenic stosuje się do obszerności mieszkania... Dziewczynki muszą mieć powietrze, albo blednicę, a ja nie chcę u siebie blednicy.
Dama widocznie podniosła się do wyjścia i rzekła tonem irytacji.
— Pani Latter nigdy nie była tak bezwzględną... Żegnam panią....
— I bardzo źle na tem wyszła. Żegnam panią — odparła przełożona, wyprowadzając damę na korytarz.
Madzia była zadziwiona stanowczością panny Malinowskiej, a jeszcze więcej fizjognomją jej matki. Przez czas roz-