Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no!... Korzystaj, moja droga, z tych kilku godzin swobody, które ci zostały... Pracy będziesz miała dosyć...
Po tej odprawie, zawstydzona i rozżalona Madzia czem prędzej wróciła do swego pokoju i, ażeby nie poddać się desperacji, wydobyła z kufra wszystkie rzeczy, książki, kajety i zaczęła je układać.
Zajęcie to, pomimo że nie wymaga zbyt wielkich wysiłków umysłu, uspokoiło Madzię. Dziś dopiero zrozumiała różnicę pomiędzy rodzinnym domem, gdzie wszyscy mieli czas na to, ażeby ją kochać, a domem obcym, gdzie nikt nie miał czasu nawet rozmawiać z nią.
Około trzeciej zrobił się ruch w korytarzach: pensjonarki wróciły ze spaceru, następnie poszły na obiad. Z odgłosów, dochodzących ją, Madzia wywnioskowała, że dziewczynki maszerują parami a rozmawiają pocichu. Za czasów pani Latter w podobnej chwili było dużo śmiechu, skoków, bieganiny... dziś nic z tego!
„Zapomniano o mnie...“ — nagle pomyślała Madzia, spostrzegłszy, że jej nikt nie prosi na obiad.
Krew uderzyła jej do głowy, łzy zakręciły się w oczach i uczuła niepokonaną chęć powrócenia do domu.
„Do domu!... do domu!... nie chcę już ani panny Malinowskiej, ani jej protekcji, ani nadewszystko jej gościnności... Przecież moja mama nie postąpiłaby w podobny sposób z żebrakiem, który znalazłby się u niej w porze obiadu... Mam dziewięćdziesiąt rubli papierami, złoto od majora, więc wrócić mogę... A w Iksinowie, choćbym tylko zapracowała piętnaście rubli miesięcznie, nikt nie zrobi mi impertynencji...“
Tak sobie mówiła Madzia, chodząc po pokoju rozgorączkowana... ale na palcach. Bała się, ażeby kto, usłyszawszy kroki, nie przypomniał sobie o niej. Pragnęła, ażeby wszyscy o niej zapomnieli, ażeby rozstąpiły się mury i uwolniły ją z tego dziwnego domu bez zwrócenia niczyjej uwagi.