Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

Korkowiczowa, widząc, że Madzia jest przestraszona, a obie córki śmieją się.
— Co gadam!... Ten hultaj nie zapłacił wczoraj wekslu w banku i gdyby nie poczciwy Świtek, miałbym rejenta w kantorze... A, rozbójnik!...
— Ale przecież Bronek nie stracił tych pieniędzy, tylko spóźnił się!... — przerwała oburzona matka.
— Pięknie go bronisz, niema co mówić!... Gdyby choć grosz stracił z tych pieniędzy, byłby złodziejem, a tak jest wałkoniem... — krzyczał ojciec.
Na twarz pani wystąpiły fioletowe rumieńce. Zerwała się z fotelu i zadyszana rzekła do Madzi:
— Niech pani wyjdzie z dziewczynkami do ich pokoju... A, mój kochany!... taka awantura przy osobie, która nas nie zna...
Madzia, blada ze wzruszenia, opuściła salon. Lecz humor obu panienek nie zmienił się; gdy zaś znalazły się w swoim pokoju, Linka stanęła przed Madzią i patrząc jej w oczy, rzekła:
— Pani boi się papy?... Pani myśli, że papuś jest naprawdę taki straszny?... — dodała, pochylając głowę nabok. — Tu nikt nie boi się tatki, nawet Stasia...
— Widzi pani, papuś robi tak... — wmieszała się Stasia. — Jak papuś jest zły na mamę, to jej samej nic nie powie, tylko gniewa się na nią przed nami. A jak Bronek co zmaluje, to papuś znowu nic nie mówi jemu, tylko wygraża się na niego przed nami, albo przed mamą...
— Teraz na wszystkich będzie skarżył się przed panią... — wtrąciła Linka. — O, ja wiem!... Pani bardzo podobała się papusiowi...
— I mamie — dodała Stasia. — Mama wczoraj mówiła, że gdyby pani miała rozum i potargowała się, to mogłaby dostać u nas z pięćset rubli rocznie.
— Moja Stasiu... pani i tak dostanie... — przerwała jej Linka.