Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale gdzie sypia po obiedzie, głąbie jakiś... — mówiła zirytowana dama.
— To też pan Bronisław tam sypia po obiedzie, a tu dopiero nad wieczorem — tłomaczył się lokaj.
— Otwórz okno... przynieś stamtąd łóżko... a niegodziwiec...
— Ehe! widzę, że już dawno nie smarowałem maszyn w tej fabryce!... — odezwał się pan Korkowicz. Wyrwał służącemu z rąk kandelabr i ująwszy samego za kark, wyprowadził do garderoby. W chwilę później rozległ się krzyk i parę tępych uderzeń.
— Chodźmy, moi państwo, do stołowego pokoju — westchnęła pani. — Strach, co się dziś wyrabia ze służbą!...
Gdy wszyscy usiedli przy stole, zwróciła się do Madzi:
— Mój syn, Bronisław... Przeprośże panią za swój nietaktowny postępek...
Tłusty młodzieniec ukłonił się Madzi bardzo nisko i rzekł mrukliwym głosem:
— Prze... przepraszam panią... Choć, jak Boga kocham, nie wiem za co?...
— Za to, że ośmieliłeś się spać w pokoju pani...
— Wszyscy mi oczy wykłuwają tem spaniem!... Przecie człowiek musi sypiać...
Wszedł starszy pan.
— No!... — zawołał do syna — powiedz-no mi, jak to było wczoraj z tym bankiem?...
— Już tatko zaczyna awanturę!... — odparł syn. — Słowo honoru daję, że wyprowadzę się od rodziców...
— Proszę cię, Piotrusiu, daj mu spokój!... — wtrąciła matka. — Stasia, zadzwoń.
Wszedł Jan, zakrywając nos chustką.
— Dlaczego nie usługujesz do herbaty? — zapytał pan.
— Bo ja już jaśnie państwu dziękuję za służbę.
— Coto znaczy?... — groźnie odezwał się pan domu.