— Proszę pani — rzekła Madzia — naco naszym dziewczynkom profesorowie?
Pani Korkowiczowa drgnęła.
— Co?... jakto?...
— Rezultaty wykładów są dziś wątpliwe — mówiła Madzia — a koszt wielki. Gdybyśmy miały tylko dwie lekcje codzień, po dwa ruble godzinę, to już wyniesie około stu rubli na miesiąc. Moja pensja, lekcje muzyki i malarstwa już kosztują dziewięćdziesiąt rubli, więc razem około dwustu.
— Dwieście!... — powtórzyła pani zmieszana. — Nie myślałam o tem... Ależ będziemy miały komplet, z dziesięć panienek... więc na każdą wypadnie może dwadzieścia rubli, a może i taniej...
— A czy pani już ma komplet?...
— Właśnie zajmuję się tem... Ale w tej chwili jeszcze nic... — mówiła pani Korkowiczowa wzruszonym głosem.
— Więc, proszę pani, zróbmy tak... Gdy pani zbierze komplet, dopiero wówczas zwrócimy się do profesorów; a tymczasem ja będę powtarzała z dziewczynkami to, co przeszły na pensji i czego trochę zapomniały.
— Dwieście rubli na miesiąc!... — szeptała dama, ocierając twarz chustką. — Naturalnie, musimy poczekać... — Następnie, chwilkę odpocząwszy, dodała:
Otóż mam myśl... Ja zajmę się zebraniem kompletu, a pani zapyta pannę Malinowską o najodpowiedniejszych profesorów... Tymczasem będzie pani powtarzała z dziewczynkami to, co przeszły na pensji.
— Dobrze, proszę pani.
Pani Korkowiczowa była zadowolona, że ostateczny rozkaz wyszedł z jej ust i że Madzia, bez opozycji, podjęła się go wykonać. Była zadowolona, ale w jej duszy pozostało nieokreślone zakłopotanie.
„Dwieście rubli!... — myślała. — Że mi to odrazu nie przyszło do głowy?... No, od tegoż ona jest guwernantką.“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.