Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy obiad skończył się, Madzia zawiadomiła panią, że pragnie odwiedzić Dębickiego.
— Dębicki?... Dębicki?... — powtarzała pani, lekko marszcząc brwi.
— To ten bibljotekarz i przyjaciel Solskiego — objaśnił gospodarz.
Oblicze pani Korkowiczowej rozpogodziło się.
— Ach — rzekła z uśmiechem — chce pani dowiedzieć się, kiedy przyjeżdżają państwo Solscy?... Ależ proszę, niech pani idzie...
— A ja panią odprowadzę!... — zawołał, zrywając się z krzesła, pan Bronisław.
— Dziękuję panu — odpowiedziała Madzia, tonem tak chłodnym, że pani Korkowiczowa aż drgnęła.
— Hę!... wstydzi się pani?... — mówił pan Bronisław ze śmiechem. — Jak nas kto spotka, to powiem, że jestem trzecim uczniem pani...
— Na ucznia już pan za duży.
— To pani powie, że ja jestem pani guwerner.
— Na guwernera jest pan za młody — zakończyła Madzia. — Dowidzenia się z państwem...
Za Madzią wybiegła Stasia; Linka zaś została i wygrażając pięścią bratu, rzekła z gniewem:
— Słuchaj-no... Jeżeli tak będziesz traktował pannę Magdalenę, oczy ci wydrapię...
— Dobrze mówi! — potwierdził ojciec. — Trzeba być cymbałem, ażeby narzucać się porządnej dziewczynie...
— Eh!... porządek... — odparł z lekceważeniem otyły młody człowiek. — Porządne panny nie mają zegarków, wysadzanych brylantami...
— Co to bydlę mówi, co?... — zapytał ojciec.
— Naturalnie! — upierał się pan Bronisław. — Zegarek wart ze czterysta rubli, więc skąd może go mieć guwernantka...
— A ja wiem!... — zawołała Linka. — O, już będzie z ty-