Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

Fotel bujał się coraz wolniej; głowa pani Korkowiczowej opadła na wiszącą poduszkę, z półotwartych ust wybiegało chwilami głośne chrapanie. Sen, brat śmierci, skleił powieki dystyngowanej damie.
Już pan Stukalski skończył wtajemniczać swoją uczenicę w trudną sztukę palcowania, przyczem nie zaniedbał przypomnieć jej, że powinna obierać kartofle; już panienki wybiegły do ogródka, gdzie gniewna Linka usiadła na trapezie, a łzami zalana Stasia huśtała ją, — kiedy Madzia, wszedłszy do gabinetu pani Korkowiczowej, zastała ją na biegunowym fotelu, z głową odrzuconą wtył i rękoma, splecionemi na łonie.
— Ach, przepraszam!... — mimowoli szepnęła Madzia.
— Co?... co to?... — zawołała pani, zrywając się. — A, to pani?... Właśnie myślałam... Czegoż kochana pani dowiedziała się o Solskich?...
— Mają wrócić w końcu października. W początkach zaś przyjedzie do Warszawy pan...
Tu Madzia zatchnęła się.
— Pan Solski?
— Nie... pan Norski — odparła Madzia ciszej. — Syn nieboszczki pani Latter...
— Nieboszczki? — powtórzyła pani Korkowiczowa. — Czy to nie z jego siostrą ma się żenić pan Solski?
— Podobno.
— Muszę zapoznać się z panem Norskim, ażeby choć w części wynagrodzić mu mimowolną krzywdę... Obawiam się — wzdychając i kiwając głową, mówiła dama — że odebranie moich córek z pensji było jedną z przyczyn samobójstwa nieszczęśliwej pani Latter... Ale, Bóg widzi, nie mogłam zrobić inaczej, panno Brzeska!... Pensja w ostatnich czasach miała okropną opinję, a ja jestem matką... Jestem matką, panno Brzeska...
Madzia pamiętała dzień, w którym Linka i Stasia opu-