ściły pensję; zdawało jej się jednak, że pani Latter nawet nie spostrzegła tego wypadku.
— Mam do pani wielką prośbę — odezwała się nieśmiało Madzia po chwili milczenia. — Czy nie pozwoli pani, ażeby siostrzenica profesora Dębickiego uczyła się razem z naszemi dziewczynkami?...
— Chce należeć do kompletu?
— Ona nie ma pieniędzy na lekcje z profesorami, więc uczyłaby się tylko ode mnie...
„Aha!... — pomyślała pani. — Teraz, panienko, zrozumiesz, co jestem ja, a co ty?...“
Głośno zaś rzekła:
— Cóż ubogiej dziewczynce po takich wysokich naukach, jakie będą pobierały moje dzieci?...
Madzia patrzyła na nią zdziwiona.
— Ale... ale... — ciągnęła pani Korkowiczowa, czując, że mówi coś nie do rzeczy. — Ten pan Dębicki, u którego pani bywa, to kawaler?
— Kawaler, ale bardzo stary... Ach, jaki to uczony człowiek, jaki szlachetny... Pan Solski bardzo go kocha i ledwie zmusił go do przyjęcia u siebie posady bibljotekarza...
— Przepraszam... — rzekła nagle dama. — Co to za prześliczny zegarek ma pani?... Pamiątka?...
— Dostałam go od Ady Solskiej — odparła zarumieniona Madzia, podając zegarek. — Ale czasami wstyd mi chodzić z nim...
— Dlaczego? — mówiła pani Korkowiczowa, z trudem otwierając kopertę. — „Mojej najdroższej Madzi...“ Dlaczego ta dziewczynka pana Dębickiego nie chodzi na pensję?... Moglibyśmy przykładać się do płacenia za nią...
— Jej wuj miał przykre zajście z uczenicami i musiał opuścić pensję pani Latter... Zosię awantura tak przestraszyła, że już nie ma odwagi chodzić na żadną pensję, więc uczy się biedaczka sama, trochę przy pomocy wuja.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.