— Ha, jeżeli pani sądzi, że pan Dębicki jest taki dobry człowiek...
— Bardzo... bardzo dobry...
— A ta dziewczynka jest uboga, to... niech przychodzi... Byle moje panienki nie straciły na tem...
— Przeciwnie, zyskają... Współzawodnictwo zachęci je do pilności...
— Muszę jednak dodać, że robię to tylko dla utrzymania stosunków z Solskimi... Pana Dębickiego przecie nie znam!... — mówiła dama, czując, że wobec Madzi zajmuje coraz fałszywsze stanowisko.
Przez parę dni pani Korkowiczowa była nieco cierpka w obejściu z Madzią; ale gdy Dębicki, złożywszy jej wizytę, przyznał się, że oboje państwa Solskich zna od dzieci i co parę tygodni koresponduje ze Stefanem, pani Korkowiczowa udobruchała się.
Owszem, podziękowała Madzi za zawiązanie nowego stosunku.
„Dębicki — myślała — byłby niewdzięcznikiem, gdyby o nas dobrze nie mówił przed Solskimi. Brzeska także powinna mówić o nas dobrze; zresztą postaramy się o jej życzliwość...“
Od tej pory było Madzi u państwa Korkowiczów jak w niebie. Pan Bronisław miał obowiązek witać ją i żegnać z największem uszanowaniem; starszy pan miał prawo okazywać, że Madzię lubi; wreszcie sama pani wyznaczyła Madzi miejsce przy stole obok siebie, a lokaj podawał jej półmiski zaraz po gospodyni domu.
Pomimo jednak najlepszych chęci pani Korkowiczowej, Madzia nieustannie narażała się wobec swojej chlebodawczyni. Z właściwą sobie wyrozumiałością pani Korkowiczowa przyznawała, że niektóre czyny Madzi zdradzają dobre serce, ale zarazem — niesłychany brak taktu.
Raz, naprzykład, Linka spostrzegła na podwórzu córkę
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.