Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

praczki z tego samego domu. Dziecko było tak bose, w tak podartej koszuli, w tak połatanej sukience, że nieledwie prosiło się na model. Linka zawołała dziewczynkę i posadziwszy w oranżerji, zaczęła ją malować w otoczeniu palm, kaktusów i innych roślin egzotycznych.
Studjom tym przypatrywała się Stasia, pani Korkowiczowa, pan Korkowicz, nawet pan Bronisław, który miał niejakie wątpliwości, czy jego siostra w danej chwili maluje kaktus, czy nogę obdartej dziewczynki. Lecz dopiero Madzia zauważyła, że dziecko strasznie kaszle.
— Boże! — zawołała — ależ ona prawie naga... — A potem dodała po francusku:
— Jeżeli biedactwo nie będzie leczyć się i nie dostanie odzieży — umrze...
Linka przestała malować, a wylękniona Stasia już miała oczy pełne łez.
Obie siostry uważniej zaczęły oglądać dziewczynkę i odkryły, że kaszlące dziecko nie ma ani śladu trzewików, że oberwana do połowy koszulka nie zastąpi braku spódniczki, że wreszcie pełna łat sukienka raczej przypomina sieć pajęczą, aniżeli ubranie...
Od tej chwili panienki przestały ją malować, a zaczęły się nią opiekować. W tajemnicy przed matką złożyły się na sprowadzenie jej lekarza, kupiły małe trzewiczki i pończochy, a potem płótna i barchanu, z którego same zaczęły szyć ubranie przy pomocy panny służącej i Madzi.
— Widzicie, jak to dobrze, że u pani Latter uczyłyście się krawiecczyzny — przypomniała im Madzia.
Kiedy pani Korkowiczowa zobaczyła Linkę, z trudem szyjącą barchan na maszynie, myślała (według jej własnych słów), że — padnie trupem. Madzi w pokoju nie było, więc zacna dama ograniczyła się na przeprowadzeniu śledztwa i wziąwszy fatalny barchan, z zaciętemi ustami pobiegła do