W godzinę później pochwaliła córki za ich zajęcie się dziewczynką i podziękowała Madzi. W duszy jednak postanowiła przy pierwszej okazji wytknąć jej emancypacyjne nowatorstwa, które zasiewają niezgodę wśród najczcigodniejszych rodzin.
Najważniejszy w domowych stosunkach wypadek trafił się w sześć tygodni po przyjeździe Madzi.
Było to przy obiedzie. W czasie krótkiej pauzy, oddzielającej befsztyk od kurcząt z mizerją, Linka z gniewem odezwała się do lokaja:
— Zabierz ten talerz...
— Czysty, proszę panienki — odparł Jan, stawiając napowrót talerz, który obejrzał.
— Bałwanie... bierz, kiedy mówię!... — zawołała Linka, rozdrażniona z powodu kłótni ze Stasią o to, czy pan Zacieralski jest większy od Lessera, czy tylko równy jemu?
— Kiedy panienka mówi, musi tak być — ostro odezwała się pani Korkowiczowa.
Lokaj zabrał talerz, podał inny; potem obniósł kurczęta i mizerję, wreszcie wyszedł do kuchni.
Wtedy Madzia pochyliła się do Linki i objąwszy ją ręką za szyję, szepnęła:
— Drugi raz nie odpowiesz tak Janowi... prawda?...
Niewinne te słowa wywołały piorunujący efekt przy stole. Stasia podniosła brwi wyżej niż zwykle; pan Bronisław wyjął z ust widelec, którym wykłuwał zęby; pan Korkowicz zrobił się fioletowy i tak pochylił twarz, że powalał brodę w resztkach mizerji. Linka zaś, kilka razy prędko odetchnąwszy, rozpłakała się i wybiegła z jadalnego pokoju.
— A wracaj na leguminę, bo będzie krem! — zawołał pan Bronisław tonem szczerego współczucia.
— Bardzo dobrze... — mruknął ojciec.
Pani Korkowiczowa osłupiała. Ponieważ jednak była osobą
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.