Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

niezwykle bystrego umysłu, więc szybko zorjentowawszy się w sytuacji, rzekła uroczystym głosem do Stasi:
— W domach arystokratycznych panienki z wyszukaną grzecznością odzywają się do służby.
Pan Korkowicz klapnął się w gruby kark, jakgdyby mądre zdanie żony nie wydawało mu się wypowiedzianem wporę.
Pani także, pod pozorami pewności siebie, ukrywała zmieszanie. Czuła, że od tej chwili stosunek dzieci do służby zmieni się w domu i to nie naskutek jej morałów, ale — odezwania się Madzi. Przypominała też sobie z goryczą, że Jan chętniej usługuje Madzi, weselej z nią rozmawia, aniżeli z panienkami, a przy obiedzie manewruje półmiskiem w taki sposób, ażeby guwernantce podsuwać najlepsze kawałki, których zresztą nie brała.
„Widzę, że to Bismarck-dziewczyna!... — myślała pani, odkładając podwójną porcję kremu dla nieobecnej Linki. — Swoją drogą, Bóg wie od ilu lat, proszę Piotrusia, ażeby nie wymyślał służbie... Bardzo też dawno zbierałam się powiedzieć dziewczętom, ażeby były grzeczne w obejściu z ludźmi niższego stanowiska... No i ta... uprzedziła mnie!... Porachujemy się kiedyś, panienko... porachujemy...“
Po obiedzie pani Korkowiczowa chłodno podziękowała guwernantce za towarzystwo i kazała Stasi, ażeby zaniosła Lince krem. Zato pan, mówiąc Madzi: „dziękuję...“ trochę za długo trzymał jej rękę i dziwnie patrzył jej w oczy. To też, gdy Madzia odeszła, zirytowana pani odezwała się do męża:
— Myślałam, że... pocałujesz pannę Brzeską...
Pan kiwał głową.
— Wiesz — odparł — rzeczywiście chciałem ją pocałować w rękę...
— W takich razach ja tatkę mogę wyręczać — wtrącił pan Bronisław, odwracając się do okna.
— Żebyś ty, mój kochany, wyręczał mnie w kantorze — odparł ojciec.