Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź tu łagodny... nie wymyślaj... kiedy wszyscy, począwszy od rodzonego syna, wbijają ci noże w wątrobę...
— Widzę, że i na ciebie wpłynęła lekcja panny Brzeskiej... — syknęła pani Korkowiczowa.
— Nie... to twoje morały!... — odparł ojciec i wyszedł z pokoju.
Przez ten czas pan Bronisław stał pod oknem i bębnił palcami w szybę, niekiedy wzruszając ramionami.
Pani Korkowiczowa załamała ręce i tragicznie patrząc na syna, rzekła:
— Cóż ty na to?...
— A... no... że ładna, to ładna, niema co gadać — odparł rozwinięty młodzieniec.
— Kto?... co się tobie śni?...
— Magdzia ładna i dobrze tresuje dziewczęta, tylko... ma za dużo fochów. Solscy i Solscy!... a mama jeszcze jej podbija bębenka tymi Solskimi... Tymczasem cóż Solscy?... Ja się boję Solskich, czy co?... — mówił z flegmatyczną gestykulacją pan Bronisław.
Potem ucałował skamieniałą matkę w obie ręce i wyszedł, mrucząc:
— Cóżto, stary myśli, że będę piwo rozwoził?
— Boże!... — jęknęła pani, chwytając się za głowę. — Boże! co się tu dzieje?... Na co ja zeszłam?...
Była tak zirytowana, że znalazłszy się w swoim gabinecie, na biegunowym fotelu, nie mogła odrazu zasnąć po obiedzie.
„Z dziewczętami robi, co jej się podoba, a one tylko płaczą... — myślała pani. — Psuje służbę... do domu naprowadza dzieci rozmaitej hołoty... Sam Bronek zachwyca się, że ładna (co oni widzą w niej ładnego?...), a ten stary niedźwiedź niedość, że zaprzecza mi wpływu na dom, ale jeszcze chce ją w rękę całować... Nie, ja muszę z tem zrobić jakiś koniec!...“
Po chłodniejszej rozwadze, zarzuty przeciw Madzi po-