Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

częły rozwiewać się w umyśle pani Korkowiczowej. Przecież Zosię do nauki ona sama przyjęła, ona, pani Korkowiczowa; a zrobiła to dla zawiązania ścisłych stosunków z Solskimi. Obdartą dziewczynkę ona w rezultacie pozwoliła ubierać swoim córkom; i nie stało się nic złego, gdyż o ich pięknym czynie mówią dziś w całej kamienicy. Nareszcie — dobrze wychowane panienki (a nawet mąż!...) nie powinny wymyślać służbie... Bo cóżby to był za cios dla jej macierzyńskiego serca, gdyby kiedy Linka przy Solskich, albo w innem dystyngowanem towarzystwie nazwała lokaja bałwanem?...
Lecz im zupełniej rozgrzeszał Madzię umysł pani Korkowiczowej, tem w jej sercu silniejszy żal budził się do nauczycielki. Okropne położenie: czuć do kogoś niechęć i — nie mieć przeciw niemu zarzutów!
„Cóż jej powiem?... — z goryczą myślała dama. — Kiedy dziewczęta, mąż i nawet Bronek odpowiedzą, że panna Magdalena robi to, czego ja sobie życzę...“
Niechęci także nie wypada okazywać. Bo nuż guwernantka obrazi się i opuści jej dom? Co na to powiedziałyby córki, Bronek, mąż — a nadewszystko: jakby wyglądała upragniona znajomość z Solskimi?
„Dziwna ta panna Solska... — rzekła do siebie pani Korkowiczowa. — Przyjaźnić się z guwernantką!“