Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

edukację estetyczną, obracały na uczenie Michasia, ośmioletniego syna lokaja. Stasia uczyła go czytać, a Linka pisać!...
Tego już było za wiele, i pani Korkowiczowa postanowiła rozmówić się z nauczycielką.
„Panno Brzeska — miała jej powiedzieć — dom mój nie jest ochroną, a moje córki nie są ochroniarkami...“
W tym celu zadzwoniła raz, po chwili drugi raz, gdyż Jan ociągał się. Wreszcie stanął we drzwiach.
— Dlaczego Jan nie przychodzi zaraz, kiedy dzwonię? — rzekła pani, nastrajając się na ton surowy. — Poproś tu pannę Brzeską...
— Właśnie przyszedł jakiś pan do panny Magdaleny i czeka w sali — odparł lokaj, podając bilet.
— Kazimierz Norski... — przeczytała pani. — Aha, daj znać pannie Magdalenie...
Zerwała się i ze swego gabinetu szybko przeszła do sali. Gniew ją opuścił, a natomiast opanowało silne wzruszenie.
„Norski!... — myślała. — Tak, miał przyjechać w początkach października... Może są i Solscy...“
Nogi pod nią drżały, gdy otworzyła drzwi salonu, ale osłupiała na widok młodego człowieka, który, ujrzawszy ją, ukłonił się bardzo elegancko.
„Co za rysy... oczy... brwi!...“ — pomyślała pani, a głośno rzekła:
— Mam zaszczyt powitać pana Norskiego?... Jestem... u nas właśnie bawi panna Brzeska... a ja jestem wielbicielką świętej pamięci mamy pańskiej... Boże, co za okropny wypadek!... Nie powinnam o nim wspominać, ale moje córki były ukochanemi pensjonarkami świętej pamięci mamy, którą tu wszyscy opłakujemy...
Tak mówiła pani Korkowiczowa, kłaniając się i wskazując Norskiemu złocone krzesełko, na którem usiadł bez ceremonji.
„Prześliczny!...“ — myślała pani, a ponieważ młody człowiek milczał i spoglądał na drzwi, odezwała się znowu: