Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia spuściła głowę, nie mogąc powstrzymać łez.
— Jaka pani szczęśliwa!... — rzekł Norski. — Mnie już łzy wyschły...
Przerwał i zmarszczył piękne brwi, spostrzegłszy o parę kroków pana Bronisława, który cicho wszedł do salonu i od kilku chwil przypatrywał się to Norskiemu, to Madzi.
— Może mnie mama zapozna z tym panem — odezwał się pan Bronisław. — Jestem młody Korkowicz, czyli: korkociąg, jak mnie nazywają dawni pańscy przyjaciele...
— Panowie się nie znają?... — rzekła zakłopotana gospodyni. — Mój syn... pan Norski...
— Właściwie to znamy się, a przynajmniej ja znam pana z opowiadań... Dużo się nieraz mówi o pańskich figlach u Stępka... — przerwał matce pan Bronisław, wyciągając ogromną rękę do Norskiego.
Obaj młodzi ludzie uścisnęli się: pan Kazimierz z lekceważeniem, pan Bronisław z energją. Można było jednak poznać, że nie czują do siebie sympatji.
Norski posiedział kilka minut, nieco chmurny, krótko odpowiadając na pytania pani Korkowiczowej o Solskich. Wreszcie wstał, pożegnał się i obiecał częściej, jeżeli państwo pozwolą, odwiedzać Madzię.
— Tyle mamy z sobą do mówienia, panno Magdaleno, o mojej matce, że musi mi pani kiedy poświęcić godzinkę sam na sam, jak to kiedyś bywało... — rzekł pan Kazimierz na odchodne.
Gdy zamknęły się za nim drzwi przedpokoju, zmieszana i zamyślona Madzia odezwała się do pani Korkowiczowej:
— Jan mówił mi, że pani chciała się ze mną widzieć?...
— Tak... Chciałam ci podziękować, droga panno Magdaleno, że moje panienki zajęły się Michasiem... Piękna to zaleta, miłosierdzie!... — żywo odpowiedziała pani Korkowiczowa, kilkakrotnie ucałowawszy Madzię.
Wobec bliskiego przyjazdu Solskich i zażyłości, jaka łą-