Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

czyła guwernantkę z Adą Solską, tudzież z Helenką, przyszłą panią Solską, gniew pani Korkowiczowej rozpłynął się. Niech już Madzia robi w jej domu, co chce, niech córki ubierają i uczą wszystkie dzieci z ulicy, byle zawiązać stosunki z Solskimi...
„Bronek nawet nie przeczuwa swego szczęścia!...“ — myślała pani, promieniejąc radością.
— Ale... ale!... — zawołała do odchodzącej Madzi. — Niechże pani przy sposobności oświadczy panu Norskiemu, ażeby był łaskaw odwiedzać nas jak najczęściej... Nasz dom otwarty dla niego zawsze... Boże! zapomniałam prosić go na obiad... Niech pani, panno Magdaleno, z całą delikatnością zaproponuje mu, ażeby u nas stale jadł obiady... A nawet jeżeli nie ma jeszcze urządzonego mieszkania, niech bez ceremonji sprowadzi się do nas... do przyjazdu państwa Solskich, nawet i dłużej... Zrobi pani to, kochana panno Magdaleno?... Całe życie będę wdzięczną, bo... wspomnienie nieboszczki Latterowej...
— Proszę pani, nawet nie wiem, czy mi wypadałoby mówić o tem z panem Norskim — odparła zakłopotana Madzia.
— Pani nie wypada?... — zdziwiła się dystyngowana dama. — Przecież w domu nieboszczki — on, Solscy i pani tworzyliście jedną rodzinę...
— Pan Kazimierz tak sobie powiedział... — rzekła smutnie Madzia. — Ja u jego matki byłam tylko damą klasową, niczem więcej.
— A wysadzany brylantami zegarek od panny Solskiej?... — badała zaniepokojona pani.
— Ada Solska lubiła mnie trochę, ale i na tem koniec. Cóż innego może łączyć ubogą, jak ja, dziewczynę z majętną panną?... Ada jest bardzo dobra dla wszystkich.
Po wyjściu Madzi, pani Korkowiczowa zwróciła się do syna, który ogryzał paznokcie i stuknąwszy się palcem w czoło, rzekła: