noczonych, a obecnie jest przemysłowcem, czy sprzedaje machiny...
Wielomówstwo Madzi nie podobało się pani Korkowiczowej.
„Ta koteczka coś ukrywa!... — myślała pani. — Czy ona aby nie intryguje przeciw nam? Panna Brzeska przeciw nam i to jeszcze w domu Dębickiego, którego siostrzenicę przygarnęła do nauki... O, niewdzięczności ludzka!...“
Za wiele rozumu miała pani Korkowiczowa, ażeby Madzię posądzić o intrygi. Dla zabezpieczenia się jednak i z tej strony, postanowiła wydać duży raut i posłała męża z wizytą do Norskiego.
Gdy pan Korkowicz wrócił, sapiąc i szybko rozbierając się ze świątecznego odzienia, pani zapytała z niepokojem:
— Cóż Norski, przyjdzie?...
— Dlaczego nie miałby przyjść?... Każdy przyjdzie tam, gdzie mu dobrze jeść dadzą.
— Ej... Piotruś!... Ty coś uprzedzasz się do Norskiego... A to taki piękny człowiek... i lada dzień zostanie szwagrem Solskiego.
— Ale musi być łobuzina!... — stęknął pan, z trudnością zdejmując ciasny kamasz zapomocą chłopca do butów w formie jelonka.
— Co z tobą gadać — rzekła pani. — Uczciwy jesteś człowiek, ale dyplomatą nie będziesz...
— Phi!... zesłał mi Bóg takiego Metternicha w spódnicy, że na dwa browary wystarczy...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.