W najbliższą sobotę, jaka przypadła w drugiej połowie października, salony państwa Korkowiczów zajaśniały. Na schodach położono dywany i ustawiono kwiaty, przedpokój zapełnił się służbą, na czele której stał Jan, wygolony, w granatowym fraku, czerwonej kamizelce i żółtych spodniach.
— Czysta małpa z wyspy szczęśliwości!... — mruknął, patrząc na niego, pan Korkowicz.
— Mój drogi, tylko nie powiedz tego głośno, bo ludzie poznają, że masz zły gust i gminne wysłowienia — odrzekła pani.
Około jedenastej wieczorem, zebrało się ze sześćdziesiąt osób. Większość stanowiły zamożne rodziny mieszczańskie: piwowarów, kupców, jubilerów, powoźników. Panie, poubierane w brylanty i jedwabie, zasiadły wzdłuż ścian, aby zacząwszy rozmowę o teatrze, zakończyć ją kwestją sług, które co roku są gorsze. Panienki rozbiegły się po kątach, szukając towarzystwa literatów i artystów, w celu dowiedzenia się najświeższych wiadomości o pozytywizmie, teorji Darwina, ekonomji politycznej i, budzącej się podówczas, kwestji kobiecej.
Młodzi fabrykanci i kupcy odrazu wynieśli się na papierosa, ażeby tam drwić z uczonych panien i poetów, którzy nie mają całych spodni. Wreszcie ojcowie, ludzie tędzy i poważni, źle dopasowani do swoich fraków, potrącający złocone meble, obrzuciwszy posępnym wzrokiem swoje żony i córki, przeszli do pokojów karcianych.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.
V.
RAUT Z BOHATEREM.