Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hrabskie przyjęcie! — rzekł fabrykant powozów do dystylatora. — Bekną kilkaset rubli.
— Albo ich nie stać? — odparł zaczepiony. — Każdy hrabia, kto ma pieniądze. Jakże, siadamy?... Ja z tamtym, a pan z nim...
Rozmieścili się; obok, przy innych stołach, zasiadły inne grupy i wkrótce — znikli wszyscy w dymie doskonałych cygar. Tylko od czasu do czasu odezwał się kto: pas!... trzy bez atu!... a niechże cię!... kiedy bo pan nie słuchasz licytacji!...
O wpół do dwunastej w salonach i pokojach karcianych zrobił się szmer. Jedni pytali: co się stało?... inni szeptali: już jest!... Mamy i ciocie odniechcenia zwróciły oczy ku drzwiom, nie dlatego, broń Boże, ażeby je ktoś zainteresował, ale — ot tak sobie. Córeczki i siostrzenice jedna po drugiej przerywały rozmowę o pozytywizmie i Darwinie i — spuszczały oczy, co nie przeszkodziło im wszystkiego widzieć. Poeci, literaci, artyści i wogóle — inteligencja, poczuli się osamotnionymi: młodzi fabrykanci w dalszych apartamentach doznali niepokoju i zaczęli gasić papierosy.
Pani Korkowiczowa, oderwawszy męża od kart, wbiegła z nim do przedpokoju, gdzie pan Kazimierz Norski zdejmował palto, a pan Zgierski mówił do jednego ze służących:
— Uważasz, kochanku, nasze paltoty miej pod ręką, bo musimy wyjść...
— Jakiż zaszczyt!... Jakżeśmy wdzięczni!... — zawołała pani Korkowiczowa i wyciągnęła do Norskiego obie ręce, które natychmiast pochwycił Zgierski, zwracając wybuch radości pani domu na własną osobę.
— Co za zaszczyt!... Mężu... Jakże, czy państwo Solscy jeszcze nie przyjechali? — mówiła dama.
— Mają przyjechać w tych dniach — odpowiedział Norski.
Jan, w ponsowej kamizelce i żółtych spodniach, szeroko otworzywszy drzwi do salonu, zawołał:
— Jaśnie wielmożny pan Norski...