Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co znowu ten tam pani gitarę zawraca?... Niech mu pani nic nie wierzy...
Z drugiej strony krzesła znalazł się obok Madzi pan Korkowicz ojciec.
— Cóżto — spytał — za tajemnice opowiada pani Zgierski?... Nie radzę mieć z nim sekretów, bo to stary umizgus...
— A co ojcu do tego, kto się umizga?... — odezwał się pan Bronisław i krzywo spojrzał na ojca.
Madzia nie spostrzegła ich starcia, myśląc o Zgierskim. Widziała go na pensji pani Latter, po jej ucieczce, i nieszczególne zrobił na niej wrażenie. Coś niezbyt pochlebnego słyszała o nim, zdaje się, że od gospodyni, panny Marty; dziś znowu obaj Korkowicze mówią o nim z przekąsem...
„Widocznie dobry człowiek — myślała — tylko ma nieprzyjaciół. Rozumie się, że zrobię wszystko dla Helenki i dla pana Kazimierza... Ale co ja mogę!...“
Była rozrzewniona troskliwością Zgierskiego o dzieci pani Latter i dumna, że ją przyjął na powiernicę.
Pani Korkowiczowa mocno zajmowała się gośćmi: każdy obecny usłyszał od niej jakieś pytanie, albo uprzejme słówko; każdego usiłowała zabawić, albo obsłużyć. Była więc kolosalnie zajęta, lecz mimo to nie uszło jej uwagi powodzenie Madzi. Przed godziną nieznana, nikomu nieprezentowana, zapomniana w kącie guwernantka stała się nagle środkiem ciężkości rautu. Z nią najdłużej i kilkoma nawrotami rozmawiał bohater wieczoru — pan Norski; ją o coś prosił, czy zwierzał się, człowiek tak ustosunkowany, jak pan Zgierski: dokoła niej krążyły panienki, z nią zapoznawały się damy poważne stanowiskiem i wiekiem; ją z przyzwoitej odległości bombardowali spojrzeniami młodzi panowie.
Nawet, zdaje się, a pani Korkowiczowa rzadko myliła się w podobnych wypadkach, pomiędzy jej własnym mężem i jej rodzonym synem wynikła jakaś sprzeczka — z pewnością o Madzię. To też nie dziw, że na jasnem czole gospodyni domu