jąć... A nadewszystko muszę trafić przez nią do Solskich, bo mi Korkowiczowa urwie głowę, jeżeli ich nie zapoznam...“
Natychmiast po wyjeździe gości pani Korkowiczowa zajęła się odbieraniem srebra od służby, a pan Korkowicz na pewien czas zamknął się w swoim gabinecie sam na sam z wodą sodową i cytryną. O czem rozmyślał, niewiadomo, dość, że o piątej rano wezwał do siebie żonę i syna.
Pan Bronisław przedstawiał żałosny obraz, zdolny wzruszyć najmniej tkliwe serce macierzyńskie: miał twarz bladą i nalaną, mętne spojrzenie i rozczochrane włosy. Na jego widok pani Korkowiczowa z trudnością mogła wstrzymać się od łez: ale ojciec nie wyglądał na rozczulonego.
Spostrzegłszy na biurku życiodawcy wodę sodową, pan Bronisław niepewną dłonią ujął szklankę i zbliżył ją do syfona. Ale ojciec wyrwał mu szklankę i krzyknął:
— Ręce przy sobie! Nie poto cię zawołałem, ażebyś mi wypijał wodę...
— Piotrusiu — błagalnie odezwała się matka — spojrzyj, jak on wygląda...
— Niech go djabli wezmą — odburknął starszy pan. — A ja jak będę wyglądał przez niego?... Coś ty, słuchaj, zrobił pannie Katarzynie?... Jak śmiałeś pocałować ją w ramię, czy gdzie tam?...
— Ma też ojciec o co wyrabiać takie krzyki — odparł apatycznie pan Bronisław. — Pomieszało mi się w głowie i tyle... Myślałem, że to Magdzia...
— Hę?... — zapytał ojciec, podnosząc się z fotelu.
— No, myślał, że to guwernantka... — szybko wtrąciła pani Korkowiczowa.
— Guwernantka?... — powtórzył pan, nadstawiając ucho.
— Przecież Bronek ma tyle taktu, że na trzeźwo nie zrobiłby nic podobnego pannie z towarzystwa — mówiła matka, mrugając na młodego człowieka. — Jutro ją i jej wuja prze-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.