pani, usiłując drżącemi rękoma uwolnić syna z ojcowskich objęć. — Piotrusiu... przecie to był żart...
— E!... — mówił stary wciąż spokojnym głosem — widzę za wiele żartów w moim domu. Tobie uchodzą umizgi, boś młodszy?... Prawda. Umizgajże się do dziewczyny, ale... zaraz mi się oświadcz o nią...
— Piotruś!... — krzyknęła pani. — Tego już za wiele...
— Nie chcesz, ażeby się twój synek żenił z doktorówną?
— Do grobu mnie wpędzisz!... — odparła, wstrząsając się pani.
— Aha!... nie podobało się pani małżeństwo... No, to poczekajcie... Bronek... — mówił ojciec tonem stanowczym — jutro wyprowadzisz się z domu do fabryki... jest tam pokój... Zapędzę ja cię, kochanku, do roboty... dam ci dobry przykład... będziesz i ty stawał jak cietrzew, ale do kadzi...
— Ale mężu...
— Nie zawracajcie głowy! — krzyknął ojciec. — Tak będzie, jak chcę, i basta... Już chłopca wychowałaś na łajdaka; jeżeli dziewczęta mają takie same zasady, to pójdą... wiesz gdzie?... Muszę ja i do tej fabryki zaglądać, bo ta chyba najgorsza... Jak przywiążesz fartuch do pasa i włożysz trepki na bose nogi, odechce ci się bałamuctw... — dodał, zwracając się do syna.
Pan Bronisław był w tej chwili bledszy, aniżeli na początku rozmowy: ale spojrzenie miał przytomne. Wziął ojca za rękę i ucałowawszy go w łokieć, wymruczał:
— Przecie, proszę tatki... przecie... ja mogę się oświadczyć Magdzi...
— Ani mi się waż!... — zawołała matka. — Po moim trupie...
— Naprzód, kochanku, weźmiesz się do roboty, a o żeniaczce później...
— Po moim trupie!... do grobu mnie chcecie wpędzić!... — mówiła z uniesieniem pani.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.