Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
SOLSCY PRZYJEŻDŻAJĄ.

Pierwszego dnia po wspaniałym raucie, ani starszy, ani młodszy pan Korkowicz nie zasiedli do stołu. Na drugi dzień pan Korkowicz, syn, kazał przynieść obiad do swego pokoju, a ojciec wprawdzie był przy stole, lecz nie miał apetytu i zwymyślał Jana. Dopiero na trzeci dzień pan Bronisław ukazał się w jadalni z miną obrażoną, starszy zaś pan nie śmiał synowi spojrzeć w oczy.
Przez te ciężkie dnie pani Korkowiczowa narzekała na migrenę, kłóciła się z córkami i ze służbą, hałaśliwie zamykała drzwi, z Madzią rozmawiała krótko, siląc się na uprzejmość.
— Piękne gospodarstwo! — rzekła w owej epoce Linka do Stasi. — Ze wszystkiego widzę, że rodzice musieli wydać dużo pieniędzy...
— A przytem Bronek coś zmalował — odparła Stasia. — Podobno uszczypnął pannę Katarzynę przy kolacji...
— A brzydko!... — zgromiła ją oburzona Madzia. — Jak możecie powtarzać takie wyrazy, których wstydziłaby się służba w kuchni?
— O, proszę pani!... nam to powiedzieli w garderobie...
— No, moje drogie, nie powtarzajcie tego... — rzekła Madzia, całując Stasię i Linkę.
W duchu zaś dodała:
„Biedni państwo Korkowiczowie! Ponieść tyle kosztów na raut, ażeby kupić migrenę i zmartwienie... Biedni ludzie...“
I cierpliwie czekała na rozejście się złych humorów, jak ludzie wiejscy oczekują minięcia niepogody, robiąc swoje.