Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hela przyjechała?
— Została na kilka dni w Berlinie i przyjedzie ze swoim ojczymem.
— Moja kochana — rzekła Madzia — tu mówią o Heli i o panu Stefanie, że są zaręczeni?...
Ada wzruszyła ramionami i wzniosła oczy do sufitu.
— Cóż ja ci odpowiem? — odparła. — Byli po słowie, potem zerwali, znowu się zbliżyli, a teraz jest niewiadomo co: podobno przyjaźń między nimi. Może pobiorą się, gdy Helena zdejmie żałobę... Gdyby jednak dziś wyszła za kogo innego, także nie zdziwiłabym się.
— Pan Stefan kocha ją?
— Prędzej uparł się, że ona musi wyjść za niego.
— A ona?
— Czy ja wiem?... — mówiła Ada. — Kiedy Stefek umizga się do innych kobiet, Helena nie ukrywa zazdrości; ale kiedy wróci do niej, traktuje go chłodno. Może go i kocha... Stefka można kochać, o, można!...
— A ty?
— Ja już nie zachwycam się Heleną, jak dawniej... pamiętasz?... Nie chcę rywalizować ze Stefkiem... Ale radabym, ażeby się pobrali, i wiesz dlaczego?... Byłyby w domu dzieci — rzekła Ada ciszej — piękne dzieci... A ja tak lubię dzieci, nawet brzydkie...
I ucałowawszy Madzię, mówiła dalej:
— Cała nasza rodzina, wszyscy znajomi oburzają się na Stefka za ten projekt. A to panna bez posagu, a to bez nazwiska... A to córka samobójczyni... — dodała cicho. — Ale im oni więcej gniewają się, tem Stefek bardziej kamienieje w uporze...
— Teraz pan Stefan wyjechał? — spytała Madzia.
— Wyjechał do majątku. Wyobraź sobie, że chce stawiać cukrownię!... Bardzom zadowolona z projektu, bo Stefan zawsze desperował, że nie ma celu w życiu. Dziś ma cel i mówi: