Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

albo uszczęśliwię jakąś gromadę ludzi, albo będę robił pieniądze, które także są coś warte...
— Jak nasz Zdzisław — wtrąciła Madzia.
— Twój brat? — spytała Ada. — Jakże jemu się powodzi?
Madzia machnęła ręką.
— Taki widać los, ażebyśmy nie rozumiały naszych braci! — rzekła. — Zdzisław jest dyrektorem jednej czy kilku fabryk pod Moskwą, gdzie malują perkaliki. A pisał do mnie (prosząc o sekret przed rodzicami), że powodzi mu się bardzo dobrze, ale że teraz nie powie mi nic więcej... Myśli widać o zrobieniu rodzicom niespodzianki, ale ja go nie rozumiem.
— Powiedzże mi coś o sobie, moja droga — zakończyła Madzia.
— Ach, o mnie!... — odparła z westchnieniem panna Solska. — Napisałam rozprawę o rozmnażaniu się grzybów, a teraz pracuję nad mchami... Poznałam kilku znakomitych botaników, którzy chwalą moje roboty, no... i nic więcej... Muszę mieć jakąś nerwową chorobę, gdyż, pomimo usilnej pracy, ciągle mi jest smutno, nawet straszno... Zanim przyszłaś, myślałam ciągle, że nasz dom jest za obszerny dla mnie... Czy ty sobie wyobrażasz, co to za męka mieć jedenaście pokoi dla takiej małej osóbki jak ja?... Boję się chodzić po nich... trwoży mnie ich ogrom i odgłos własnych kroków... Dziś, kiedy się zbliżył wieczór, kazałam je oświetlić, bo zdjął mnie strach, że nasi przodkowie, opuściwszy portrety, błąkają się po pustych salach. Lecz doznałam przerażenia na widok oświetlonych a pustych apartamentów i — kazałam pogasić światła... Te same uczucia trapiły mnie w weneckich i rzymskich pałacach... Oto moje życie... W Zurychu było stosunkowo najlepiej, gdyż miałam tylko dwa pokoiki jak u pani Latter. Ale te czasy już nie wrócą... Widzisz, jaki mam nieznośny katar?... — zakończyła panna Solska, ocierając oczy chustką.
— Więc i tu przenieś się do małych pokoików — rzekła Madzia.