Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

właścicielkę jedenastu pokojów, które były straszne pociemku, a jeszcze straszniejsze, gdy je oświetlono.
„Czy to możliwe — myślała — ażeby Ada nie była szczęśliwą?... Ma ogromny majątek i siedzi samotna; jest dobra... najlepsza dziewczyna i nie może znaleźć towarzystwa. Chyba, że na świecie niema sprawiedliwości, tylko jakiś traf, który jednym daje dobroć, a innym zadowolenie?...“
Przebiegł ją dreszcz. Jej przecie mówiono, że cnota otrzymuje nagrodę i ona w to wierzyła. A jednak pani Latter i biedny Cynadrowski zostali ukarani śmiercią, podczas gdy bardzo wielu złych ludzi cieszy się życiem i powodzeniem!...
Przez kilka następnych dni powóz co wieczór przyjeżdżał po Madzię i zabierał ją do panny Solskiej. Pani Korkowiczowa była tem zachwycona, lecz nagle zmienił się jej pogląd.
Pan Korkowicz wrócił z fabryki zły jak djabeł. Właśnie trafił na obiad, przywitał rodzinę niedbale, a Madzię obojętnie i siadając do stołu, odezwał się do żony:
— Było mnie też poco wysyłać!...
— Jakto... — spytała pani. — Więc nie dokonałeś twego zamiaru?...
— Dajże mi pokój z zamiarami! — wykrzyknął. — To nie był mój zamiar, tylko twój kaprys... Moje zamiary są: ażeby piwo było dobre i ażeby go jak najwięcej kupowali!... Nie szukanie znajomości z arystokracją...
— Dość, Piotrusiu!... — przerwała pani, blednąc. — Zawsze jesteś niezręczny... Gdyby z tobą pojechał Zgierski...
— Zgierski łże... on ich także nie zna... Solski to jakiś narwaniec, czy zajęty...
— Proszę cię, Piotrusiu — dosyć... — przerwała pani. — Pan Solski musiał być mocno zajęty...
Pomimo gniewu pan Korkowicz jadł za czterech, ale pani straciła apetyt. Po obiedzie wyszła z mężem do jego gabinetu i odbyła długą konferencję.
Kiedy wieczorem, o zwykłej godzinie, zajechał powóz po