Madzię, Korkowiczowa, zastąpiwszy jej drogę w korytarzu, odezwała się z przekąsem:
— Codzień jeździ pani do Solskich, a oni pani nie rewizytują?...
— Ada jest niezdrowa — odparła zmieszana Madzia. — Zresztą...
— Nie do mnie należy pani robić uwagi — mówiła szanowna dama — ostrzegam jednak, że z tymi panami z arystokracji trzeba się bardzo rachować. Jeżeli więc panna Solska nie odda pani rewizyty, nie wiem, czy wypada...
— Czyliż ja jestem w moim domu?... — odpowiedziała Madzia i aż drgnęła, pomyślawszy, że pani Korkowiczowa może jej słówko wziąć za obrazę, albo wymówkę.
Ale skutek małej impertynencji był wprost przeciwny: pani rozczuliła się.
— A, panno Magdaleno — rzekła, biorąc Madzię za rękę — czy godzi się w podobny sposób odpowiadać takiej, jak ja, przyjaciółce?... Nasz dom, to pani dom... jesteś jakby naszą córką... możesz przyjmować w salonie, kogo chcesz... możesz nawet zaprosić państwa Solskich na obiad, którego się nie zawstydzimy... Jeżeli zaś zrobiłam uwagę o rewizycie, kochana panno Magdaleno, to tylko dla twego dobra... Ja przecież nie mogę pozwolić, ażeby ktokolwiek lekceważył osobę, która zasługuje na miłość i szacunek...
Madzia doświadczała dwóch uczuć: braku wiary w troskliwość pani Korkowiczowej i obawy, że może być natrętną wobec Ady.
„Pani Korkowiczowa jest o coś rozgniewana na Solskich — myślała — ale z drugiej strony ma słuszność... Poco ja narzucam się Adzie, z którą przecie nie będę utrzymywała trwalszych stosunków?... Ja — guwernantka i ona — wielka dama!...“
Kiedy w godzinę później znalazła się u panny Solskiej, mniej śmiała niż zwykle, Ada, spojrzawszy na nią, rzekła:
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.