czowa. — Zobaczysz, co to znaczy: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie...“
Pewnego dnia kazała Janowi poprosić Madzię do swego gabinetu.
— Panno Brzeska — zaczęła — chcę pomówić z panią o drażliwej kwestji...
Madzię oblał mocny rumieniec.
— Nie robię wymówek — prawiła dalej — ponieważ ja sama zaakceptowałam plan jej, co do kształcenia moich panienek. Widzę jednak, że obecny system jest zły. Dziewczęta, zamiast grać na fortepianie i malować, co przystoi pannom z towarzystwa, spędzają większą część dnia w garderobie, szyją jakieś łachmany, albo uczą lokajczyka... Co gorsze, na własne uszy słyszałem ich rozmowę o tem, że jedna już nie kocha się w panu Stukalskim, a drugiej obrzydł pan Zacieralski... Okropność!...
— Pani przypuszcza, że to z mojej winy?... — żywo przerwała Madzia.
— Za pozwoleniem... Ja nic nie przypuszczam, tylko zaznaczam brak dozoru. Panienki muszą mieć zbyt wiele czasu, skoro zajmują się podobnemi kwestjami. Dlatego, ażeby nieco więcej zaabsorbować ich uwagę, prosiłam o lekcje panny Howard. Panna Howard ma wykładać im trzy razy na tydzień i właśnie dziś przyjdzie...
To powiedziawszy, pani kiwnęła głową na znak, że konferencja skończona.
— Ale... ale!... — dodała. — Obecnie panienki moje będą tak zajęte, że chyba uwolni je pani od szycia i pracy z Michasiem...
Biedna Madzia w korytarzu zalała się łzami; znalazłszy się zaś w swoim pokoju, wypłakała się serdecznie.
„Mój Boże!... — myślała, łkając — nie mogę być nauczycielką... Więc z czego będę żyła?... co powiedzą rodzice?...“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.