Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

czeniu zaś wykładu, książki i kajety zostawały na stole, a Linka i Stasia biegły do garderoby, ażeby przebrać się w amazonki.
Położenie Madzi w domu państwa Korkowiczów stawało się coraz trudniejsze. Niekiedy, zrozpaczona, chciała podziękować chlebodawcom za pracę, a potem błagać pannę Malinowską o zajęcie na pensji, albo o lekcje prywatne. Wnet jednak opamiętywała się.
„Cóżto — myślała — będę zmieniać miejsce co kwartał?... Wszędzie są jakieś przykrości, a obowiązkiem człowieka jest wytrwać. Zresztą moim dziewczynkom znudzi się konna jazda, a wówczas znowu mniej będę miała z niemi kłopotu... Za dobrze działo mi się w życiu i dlatego łatwo tracę odwagę...“
Kiedy raz poskarżyła się przed panną Howard, że panienki coraz mniej mają ochoty do nauki i są zanadto śmiałe, panna Howard zdziwiła się.
— Jakto? — rzekła — więc pani nie cieszy się, że w dziewczętach rozwija się samodzielność?... Czyliż tylko chłopcy mają rwać się do ćwiczeń fizycznych?... Oni tylko mają posiadać przywilej głośnego mówienia i śmiałych ruchów?... O, panno Magdaleno, minęły czasy, kiedy obłudne rumieńce i spuszczanie ocząt stanowiło wdzięk kobiecy!... Nieustraszoność, umiejętność dawania sobie rady w najgorszem położeniu — oto zalety kobiet nowych.
Pewnego dnia pani Korkowiczowa znowu wezwała do siebie Madzię i rzekła:
— Uważam, że pani coraz dłużej odbywa lekcje z dziewczynkami... Taka praca nie może być korzystną ani dla panienek, ani dla samej pani i dlatego oświadczyłam listownie panu Dębickiemu, że jego siostrzenica nie może już uczyć się u nas...
— Wysłała pani ten list?... — zawołała Madzia z przestrachem.
— Tak... I pan Dębicki zgodził się ze mną...