Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

— A... na to chyba nie zasłużyłam!... — odparła Madzia. — Przecież to dziecko nie przeszkadzało naszym dziewczynkom... I co ja teraz powiem panu Dębickiemu?...
Rozpłakała się, a zaniepokojona pani Korkowiczowa od surowego tonu przeszła nagle do czułości.
— Ależ ja chciałam pani dogodzić, panno Magdaleno... mnie pani żal... — mówiła, dodając w duchu, że jeżeli Madzia ją opuści, zniknie resztka nadziei zapoznania się z Solskimi. A tak, może ją przecież kiedy odwiedzą...
Raz wieczorem (był to dzień powszedni), przed dom państwa Korkowiczów zajechał znowu powóz Ady, a kamerdyner oddał Madzi list.

Onegdaj — pisała panna Solska — Helenka wróciła z zagranicy ze swym ojczymem i jego rodziną. Dziś wszyscy są u mnie na herbacie, więc przyjedź, gdyż pragną cię poznać.

Pani Korkowiczowa chętnie zgodziła się na wizytę Madzi, która, z największym niepokojem, ubrawszy się w nową sukienkę, pojechała.
W przedsionku jeden ze służby zatrzymał kamerdynera i coś z nim szeptał. Po chwili wbiegła panna służąca Ady; poznawszy Madzię, cofnęła się, lecz niebawem wróciła, prosząc Madzię do pokoju.
— Tylko niech pani będzie łaskawa wchodzić bardzo cicho i zatrzyma się zdaleka, bo tam jest jedna pani, która wywołuje duchy... — mówiła wzruszona panna służąca.
— Jaka pani?
— Żona ojczyma państwa Norskich... Może będzie z kwadrans, jak ta pani dostała spazmów, bo spadło na nią natchnienie...
Przez uchylone drzwi Madzia ostrożnie weszła do saloniku Ady i zatrzymawszy się u progu, zobaczyła dziwną scenę. Na środku, za stolikiem, siedziała kobieta może trzydziestoletnia,