się i nie zostanę skaleczony... Niechże i ja czegoś zaznam w życiu... Pocóżbym wreszcie miał pieniądze?
— Panowie wciąż mówią o spirytyzmie?... — zapytała Madzia, lękliwie zbliżając się do nich.
— Gorzej — pochwycił Solski — mówimy o szczęściu. Myślała pani kiedy: co to jest szczęście?
— Szczęście?... — powtórzyła Madzia. — Gdy wszystkim dokoła jest dobrze, wtedy człowiek czuje się szczęśliwym.
— To cudze szczęście!... — rzekł Solski. — Ale jak sobie pani wyobraża swoje własne szczęście?
— Największe własne szczęście jest wtedy, kiedy człowiek może robić dobrze... Chyba tak?... — spytała Madzia, patrząc zdziwionemi oczyma to na Dębickiego, to na Solskiego.
— I pani wystarczyłoby takie szczęście?... — spytał Solski.
— Ach, Boże! — zawołała Madzia. — Przecież nic niema lepszego na świecie i nawet człowiek nie potrzebuje nic więcej...
— Owszem — odezwał się flegmatycznie Dębicki — człowiek jeszcze potrzebuje skakać w morze, staczać się ze spadzistych gór, pojedynkować się...
— Co też pan mówi?... — reflektowała go Madzia. — To właśnie są nieszczęścia...
— Nie rozumiemy się, moja pani — rzekł Dębicki, ściskając ją za rękę. — Pani jesteś osoba normalna i zdrowa, a my — chorzy i zwyrodnieli. Nasze nerwy już tak stępiały, że nietylko nie odczuwamy cudzej radości, ale nawet własnej... Dopiero ból fizyczny przypomina nam, że istniejemy...
— No, no!... — wtrącił Solski. — Ani egoizm, ani potrzeba silnych wrażeń nie dowodzą stępienia nerwów.
— Dowodzą... dowodzą!... — odparł Dębicki. — Doskonałe skrzypce nawet wówczas dźwięczą, gdy obok nich odezwie się jakiś ton... Ale, ażeby zadźwięczał kamień, trzeba go zwalić młotem... Altruizm, to są te doskonałe skrzypce, które każda
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.