Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja mieszkam stale w Warszawie. Jeżeli zechcesz mnie kiedy odwiedzić, kochane dziecko, będę ci wdzięczna. Babka twoja robiła mi wiele dobrego, bardzo ją kochałam...
Po odejściu zakonnic Madzię ogarnął strach i smutek. Dzieckiem będąc, słyszała opowiadania o obłóczynach babki Wiktorji, które porównywano do pogrzebu. Później, kilka razy stykała się z zakonnicami, zawsze w przykrych warunkach: przy łóżku chorego, albo przy trumnie.
Dziś odżyły wszystkie żałosne wspomnienia, a nadto ciągle zdawało się jej, że z prawej i lewej strony widzi nieskończone szeregi zakonnic.
„Cóżto za okropne życie!... — myślała. — Siedzieć w wiekuistem więzieniu, zerwać z rodziną, wyrzec się znajomych, patrzeć na świat tylko przez kratę... I nigdy żadnego celu, żadnej nadziei... Ach, lepiej odrazu umrzeć...“
Ale pani Korkowiczowa była bardzo zadowolona; tak zadowolona, że, zacierając ręce, rzekła do Madzi:
— Jeżeli tym razem państwo Solscy nie przypomną sobie o nas... No, byliby chyba ludźmi tak niedelikatnymi, że nie warto zbliżać się do nich!...
W kilka dni później, na krótki czas przed obiadem, do pokoju Madzi wpadła Linka wzburzona:
— Pani!... — zawołała. — Przyszli państwo Solscy... mama prosi... Boże, a tu akurat wyjechał tatko...
Madzia uściskała Linkę z radości.
— Nareszcie — rzekła — spełniło się życzenie mamy i moje najgorętsze... Ach, jacyż oni dobrzy!...
Pod zamkniętemi drzwiami salonu Stasia zaglądała przez dziurkę od klucza. Na widok Madzi zawstydziła się i uciekła do jadalnego pokoju; lecz po wejściu Madzi do salonu wróciła na poprzednie stanowisko i ciągnąc za sobą Linkę, szepnęła do niej:
— Co za szczęście!... jest i Bronek... Teraz już na pewno ożeni się z panną Solską... Ale jaka ona nieładna...