Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia trafiła na moment, kiedy rozgorączkowana pani Korkowiczowa prezentowała Solskim pana Bronisława.
— Mój syn!... — mówiła z mocą. — Prawdziwe nieszczęście, że mąż musiał wyjechać do Korkowa, właśnie tam, gdzie pan hrabia (w tem miejscu skłoniła się obojgu) chce postawić cukrownię... Ale po powrocie mąż mój nie omieszka...
— Hrabia to chyba wcale nie bywa u Stępka?... — odezwał się pan Bronisław.
— Bardzo trafnie odgadł pan — uprzejmie odparł Solski.
— Nie umiem opowiedzieć — mówiła, deklamując, pani Korkowiczowa — jak panna Magdalena tęskni za państwem.
Madzia ze zdumieniem spojrzała na panią Korkowiczowę, a w tej chwili Solski odezwał się:
— Słowa szanownej pani przypomniały mi, że przyszliśmy tu z prośbą.
— Ależ, niech hrabia rozkazuje!... — zawołała pani, schylając głowę.
— Nie śmiem prosić, nie będąc pewnym skutku.
— Spełnić każde życzenie hrabiostwa cały nasz dom uważa sobie za najświętszy obowiązek...
Madzia siedziała jak na szpilkach, panna Solska rumieniła się, a pan Bronisław, widząc jej rumieńce — również się zarumienił.
„Nie taka ona brzydka, jak mówili!...“ — pomyślał.
— Siostra moja — mówił Solski — tak kocha pannę Magdalenę, że nie może obejść się bez jej towarzystwa...
— Ależ co dzień... na cały dzień... — wtrąciła pani Korkowiczowa.
— ...że przyszliśmy z uprzejmą prośbą, ażeby pani raczyła — uwolnić pannę Magdalenę od dotychczasowych obowiązków — zakończył Solski.
— Ależ... — zaprotestowała Madzia.
— Moja droga... — proszę cię o to!... — szepnęła panna Solska, biorąc ją za rękę.