Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
X.
DOM PRZYJACIÓŁ.

Od chwili pożegnania pani Korkowiczowej Madzia prawie nie rozumiała, co się z nią dzieje?
Pan Solski sprowadził ją ze schodów, pomógł wejść do eleganckiej karety (nie tej, która przyjeżdżała po nią zwykle); obok Madzi usadowił siostrę, sam usiadł naprzeciw pań i kareta ruszyła, skrzypiąc po śniegu, który grubą warstwą bielił się na ulicach i dachach.
Madzia w milczeniu spoglądała na Adę i pana Stefana. Czuła, że wypada przemówić do nich, lecz brakło jej wyrazów, nawet wątku myśli. Nigdy nie wyobrażała sobie tak dziwnego położenia: była faktycznie porwaną, jakkolwiek nie gwałtem, ale też i nie z jej wolą i wiedzą.
Kareta stanęła przed domem Solskich. Pan Stefan wysadził swoje towarzyszki i znowu, wziąwszy Madzię pod rękę, skręcił z nią do prawej oficyny. Spostrzegłszy, że nie wchodzą do głównej sieni, Madzia zawahała się; ale Solski nie dał jej czasu do namysłu i stanowczo, choć delikatnie pociągnął na górę.
„Okropny człowiek“ — pomyślała Madzia, nie śmiąc stawiać oporu.
Na pierwszem piętrze oczekiwała na nich młoda, nieładna panna służąca, wcale niegorzej ubrana od Madzi.
— Anusiu, oto twoja pani — rzekł do niej Solski, wskazując na Madzię.
— Postaram się, ażeby pani była ze mnie kontenta — od-