Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Przecież tam, jak sama mówiłaś, nie było uczniów ani uczenic.
— Więc gdzież, moja droga?... Tam, choćby nie opłacił mi się pierwszy rok, znajdę pomoc w domu, a później... jakoś pójdzie.
— Moja kochana — rzekła Ada, dając znak bratu — jeżeli szkoła koniecznie potrzebna ci do szczęścia, to my będziemy mieli szkołę przy cukrowni... Możesz ją wziąć, skoro się otworzy, nie narażając się na wydatki i ryzyko.
— Ależ bardzo panią prosimy — wtrącił Solski — a ja specjalnie błagam, ażebyś nie opuszczała siostry... Co najmniej do czasu, w którym ukończę ważniejsze interesa... Ada naprawdę jest osamotniona, i łaskę wyświadczy nam pani, pozwalając choć raz na dzień spojrzeć na siebie i zamienić parę słów.
— Psujecie mnie państwo... — szepnęła Madzia, kryjąc twarz na ramieniu Ady.
— Więc nie gniewasz się?... Zgadzasz się, złota, kochana!... — rzekła Ada.
— Błogosławiona!... — zawołał, śmiejąc się, Solski i przyklęknąwszy, ucałował rękę Madzi. — Teraz cały świat nie odbierze nam pani...
Kiedy Solscy przeszli do swoich pokojów, zostawiając Madzię samą, pan Stefan zatarł ręce i rzekł z zapałem do siostry:
— Ach, cóżto za oryginalna kobieta!... Czy ty pojmujesz, Ada?... Zawsze gotowa do poświęcenia się... cierpi bez skargi, i... wiesz co?... Ona może nawet nie wie o tem, że jest prześliczna... Takie robi wrażenie... Cóżto za prostota, naturalność...
Chodził szybko po pokoju i zacierał ręce, a małe oczki rzucały iskry.
— Podobała ci się? — zapytała siostra.
— Oszalałbym dla niej, gdyby... Gdyby była taką, jak się wydaje.