— Za to ci ręczę — rzekła Ada, kładąc mu rękę na ramieniu i patrząc w oczy.
— Za nikogo nie ręcz — odparł tym samym tonem i z tym samym ruchem. Następnie, pocałowawszy ją w czoło, dodał z westchnieniem:
— Nasze szczęście, że wobec rozmaitych rozczarowań, my przynajmniej możemy liczyć na siebie.
— Znowu Helena?... — zapytała siostra.
— Wszystko jedno — odparł, a potem dodał. — Widzisz, Helena, o ile znam kobiety, niegorsza od innych; a ma pieprzyk!... Ale gdyby istniały takie kobiety, jaką ty jesteś i jaką wydaje się być Magdalena... Ach, Ada, mówię ci, świat byłby lepszy i — nam byłoby lepiej na nim.
— Ręczę ci... ręczę, że Madzia jest taką.
— Bodajbyś miała słuszność... Ale na wszelki wypadek już nie ręcz za nikim... Zresztą mądrość życia polega na tem, ażeby brać ludzi, jakimi są: podstępnemi bydlętami, bez których nie możemy się obejść.
— Gdybyś znalazł taką żonę jak Madzia! — rzekła siostra.
— Możebym się znudził nią?... — odparł z uśmiechem Solski. — Ja przecież także jestem dzieckiem czasu, które lubi nowość...
Pożegnał siostrę i przez długi szereg pokojów przeszedł do swego gabinetu.
Był to pokój o dwu oknach, obity ciemnym adamaszkiem, zastawiony szafami i stołami pełnemi książek i papierów. Meble były dębowe, obite skórą. Pod jednem z okien stało biurko, zaopatrzone w guziki do dzwonków elektrycznych; za biurkiem, na ścianie, wisiał plan przyszłej cukrowni i jej zabudowań.
Solski usiadł przy biurku, zasypanem szkicami i raportami — i ziewnął.
„Jest fakt — myślał — że inna na jej miejscu już od kilku
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.