lat wyzyskiwałaby Adę, a ona nie robiła tego... Może przez naiwność?...“
Solski dotknął jednego z guzików na biurku. Drzwi od przedpokoju cicho otworzyły się i wszedł lokaj, z miną, jeżeli nie zaspanego, to przynajmniej zmęczonego człowieka.
— Był, proszę jaśnie pana, ten z cegielni, był Niemiec i był adwokat. Położyłem bilety na stole.
Solski odrazu zauważył bilety we właściwem miejscu, ale nie chciało mu się odczytywać ich.
— Listy odesłałeś?
— Odesłałem, proszę jaśnie pana.
— Do mnie korespondencji nie było?
— Nie było, proszę jaśnie pana.
— To dziwne!... — mruknął Solski i jednocześnie pomyślał, że wszystkie te jego listy i cudze listy, i wszystkie wizyty techników, ceglarzy i adwokatów nic a nic go nie obchodzą.
— Możesz odejść — rzekł głośno.
„Może dopiero teraz zacznie panna Magdalena korzystać z usług Ady, chociaż... Kto jej bronił, zamiast do Korkowiczów, odrazu sprowadzić się do nas?... Więc ma ambicję. A jeżeli tam znosiła impertynencje, tylko przez przywiązanie do dziewcząt, więc ma zdolność przywiązywania się...“
Patrzył na sufit i zobaczył cień Madzi w popielatej sukience, z półotwartemi ustami i nieopisanem zdumieniem w oczach, na widok nowego mieszkania.
„Jak ona się kapitalnie dziwiła!... — myślał. — Kto tak dziwić się umie, musi być szczerym...“
„Zresztą — dodał po chwili — zobaczymy, jak postąpi z Korkowiczami. Panna Helena w podobnym wypadku zdobyłaby się na śmiertelną pogardę... No, także niebyle kto potrafi gardzić... Pyszna lwica... a jak ona się rozwinęła w towarzystwie!... Brak jej tylko pieniędzy i nazwiska, ażeby zabłyszczeć w Europie. Miljon niesłychanie potęguje wdzięki kobiet...“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.