W taki sposób osiedliła się Madzia w domu Solskich. Oprócz cioci Gabrjeli, nie pojmującej, jak można przyjaźnić się z „temi panienkami,“ wszyscy byli jej życzliwi. Ada lubiła ją serdecznie, służba prześcigała się w grzecznościach, a władca tej kolonji, pan Solski, wahał się, jak na huśtawce, między bałwochwalczem ubóstwieniem Madzi i — nieufnością do ludzkiego rodu, w jego żeńskiej połowie.
Madzi jednak, w nowych warunkach, nie opuszczał niepokój. W nocy, na rzeźbionem łóżku nie mogła spać; a ile razy zdrzemnęła się, budziło ją przywidzenie, że ona nie ma dachu nad głową, lecz tuła się po ulicach miasta.
Od czwartej rano nie zmrużyła oka; ale gdy około siódmej weszła pokojówka, Madzia udawała, że śpi. Wstyd jej było, że ta dystyngowana panna ma czyścić jej ubogą sukienkę.
Zjadłszy pierwsze śniadanie w pokoju Ady, Madzia poszła do Korkowiczów, gdzie przyjęto ją ze zdumieniem i zachwytem. Pani rozszlochała się, panienki od wczoraj płakały, a pan Korkowicz, który przed godziną wrócił ze wsi, uściskawszy Madzię, rzekł swoim grubym głosem:
— Wolałbym mieć w pani synowę, aniżeli nauczycielkę, bo synowej niktby mi nie odebrał...
Pani Korkowiczowa westchnęła żałośnie. W ciągu pół doby straciła nadzieję ożenienia swego syna z Adą Solską, a natomiast wiele myślała o innej kwestji.
— Proszę pani — wtrąciła wśród pocałunków — ci Stru-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.
NA NOWEM STANOWISKU.