Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Pożegnawszy się z panną Malinowską, Madzia spotkała oczekującą na schodach pannę Żanetę, która bez wstępu zapytała:
— Cóżto, Madziu, chcesz u nas dawać lekcje?
— A tak — odpowiedziała wesoło — i wyobraź sobie: już mam u was trzy godziny...
Panna Żaneta wzruszyła ramionami i rzekła obojętnym tonem:
— No, no... Ja, mając takie stanowisko u Solskich, nie myślałabym o niczem podobnem...
— Dlaczego?
— Tak sobie.
Pożegnały się chłodno, a rozżalona Madzia mówiła do siebie:
„Czy ona chce, ażebym ja dostała się na łaskawy chleb u Solskich?... Przecież wie, że muszę pracować, a mój pobyt u Ady skończy się za parę miesięcy...“
Od tej pory życie Madzi w domu Solskich płynęło bardzo systematycznie.
Wstawała o siódmej i ubrawszy się, mówiła pacierz. Była to ciężka chwila: często bowiem przychodziło jej na myśl, że Pan Bóg może nie wysłuchać modlitw tak wielkiej jak ona grzesznicy.
Około ósmej przynoszono jej kawę, po wypiciu której, ucałowawszy Adę, leżącą w puchach i koronkach, biegała na pensję, skąd wracała o pierwszej lub trzeciej.
Przez jakąś godzinę, wesoła i uśmiechnięta, opowiadała pannie Solskiej o wydarzeniach na pensji, a następnie, w swoim pokoju, odrabiała lekcje z Zosią, siostrzenicą Dębickiego, który mieszkał w lewej oficynie na dole obok bibljoteki.
Pewnego dnia rzekła do Zosi:
— Wiesz, Zochna, pójdziemy jutro na pensję, do czwartej