Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

klasy... Przecież pensję trzeba skończyć, bo inaczej będzie martwił się wujcio.
Dziewczynka zbladła i zaczęła drżeć.
— Ach, pani — rzekła — ja tak się boję... One mnie będą wyśmiewały... Nawet panna Malinowska mnie nie przyjmie...
— Nie bój się!... Przyjdź do mnie jutro o wpół do dziewiątej, ale — wujciowi nie mów nic...
Jakoż nazajutrz rano prowadziła na pensję Zosię, która była blada ze strachu i miała czerwony nosek z zimna. Madzia jednakże tak wesoło rozmawiała z Zosią i tyle zadawała jej pytań w ciągu drogi, że dziewczynka ani spostrzegła się, kiedy stanęły w korytarzu pensji.
Jedna z pokojówek zdjęła z Zosi krótką salopkę, a Madzia wprowadziła za rękę drżące dziecko do sali czwartej klasy...
— Patrzcie — zawołała do uczenic — przyszła Zosia, którąście tak zapraszały... Kochajcież ją i bądźcie dla niej dobre.
Dziewczynki otoczyły dawną koleżankę i tak życzliwie zaczęły z nią rozmawiać, że Zosię opuścił strach. Dopiero gdy Madzia wyszła z sali, dziewczynka znowu pobladła i zwróciła za nią rozszerzone źrenice.
Madzia z korytarza weszła do klasy i ucałowawszy wylęknioną Zosię, jeszcze raz rzekła do jej towarzyszek:
— Kochajcie ją, bardzo kochajcie... Ona boi się, żebyście jej nie zrobiły jakiej przykrości...
Zosia została w sali. W czasie pauzy o dwunastej przyznała się przed Madzią, że jest jej wesoło w klasie, a wracając o trzeciej do domu, powiedziała, że nie rozumie, jak mogła tyle miesięcy wytrzymać bez towarzystwa koleżanek?
Zaniepokojony Dębicki czekał na podwórzu, a zobaczywszy mizerną lecz uśmiechniętą siostrzeniczkę, pobiegł kilka kroków naprzeciw i zawołał:
— Cóżto... wróciłaś na pensję?...