Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— I już będzie chodziła aż do ukończenia! — szybko odpowiedziała Madzia.
Dębicki podziękował jej spojrzeniem. Wprowadził zziębniętą Zosię do pokoju i zdejmując z niej wiotką salopkę, pytał:
— Cóż, bałaś się?... bardzo ci było przykro?...
— Okropnie!... Ale kiedy panna Magdalena pocałowała mnie, zrobiło mi się tak na sercu!... Wie wujcio, tak mi się zrobiło, że weszłabym do najciemniejszego pokoju...
Tego wieczora Dębicki opowiedział Solskiemu przygodę Zosi: jej przestrach, długą przerwę w naukach i dzisiejszy powrót na pensję, dzięki Madzi, która w tajemnicy przed nim wszystko przygotowała.
Solski słuchał wzruszony, biegając po gabinecie. Wreszcie kazał prosić do siebie siostrę.
— Słyszałaś Ada o Zosi?... — zapytał.
— Naturalnie. Madzia cały plan ułożyła w moim pokoju.
— Mybyśmy tego nie umieli zrobić, Ada?...
— Namby to nawet na myśl nie przyszło — cicho odpowiedziała siostra.
— Anioł w ciele kobiety, albo... genjalna intrygantka!... — mruknął Solski.
— Ach, proszę cię — wybuchnęła Ada — możesz stosować swój pesymizm do całego świata, tylko nie do Madzi.
Solski wpadł w rozdrażnienie i prostując swoją małą figurkę, zawołał:
— Dlaczegóż to, jeżeli łaska?... Czyliż panna Magdalena nie jest kobietą, a w dodatku ładną?... Poeci trafnie nazwali kobietę bluszczem, który, aby się rozwinął i zakwitł, musi opasać drzewo i ssać... ssać... ssać!... A im lepiej ssie, im jego podpora jest bliższą śmierci, tem bluszcz bujniej rośnie i piękniej kwitnie...
— Nie wiedziałam, że jesteś zdolny mówić tak o przyjaciółce siostry...