Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— A panna Helena nie była twoją przyjaciółką? — odparł, zasadzając ręce w kieszenie. — Uważałaś ją za istotę nadziemską!... No, a dziś do tej niebianki modli się z tuzin pobożnych... na trzy miesiące przed zdjęciem żałoby po matce!... Przyznaj Ada, że boginie, zanim staną się nieśmiertelnemi posągami, już mają kamienne serca — zakończył, całując siostrę.
Pogodzili się prędko; Ada wyszła, a Solski z wyrazem znużenia zabrał się do odczytywania papierów, dotyczących jego fabryki.
W początkach lutego, Madzia wcześniej powróciła do pałacu Solskich z pensji, zobaczyła na schodach służbę w ruchu. Pokojówki biegały, do góry i nadół, z flaszkami i ręcznikami, a młodsi lokaje, ustawiwszy się na różnych kondygnacjach, pobierali od nich rogatkowe, w sposób mniej lub więcej widoczny, któremu towarzyszyły lekkie okrzyki.
Wobec Madzi — pokojówki przybrały powagę infirmerek, a lokaje zaczęli udawać, że to właściwie oni niosą na górę flaszki i ręczniki.
— Co się stało? — zapytała przestraszona Madzia.
— Pani hrabina zachorowała na migrenę — odparł jeden ze służby, nisko kłaniając się i usiłując pohamować westchnienie, które rozsadzało mu piersi.
Panią hrabiną nazywano tu ciocię Gabrjelę, która mieszkała przy Solskich na drugiem piętrze. Dama ta, niezła w gruncie rzeczy, miała sto tysięcy rubli w banku. Narzekając na nudy i samotność, całe dnie spędzała na wizytach, a wieczory w teatrze; do swoich zaś siostrzeńców przychodziła tylko na obiady, aby dowieść im, że jest przez cały świat opuszczona.
Madzia, dowiedziawszy się, że Ady i Solskiego niema w domu, pobiegła na drugie piętro i weszła do sypialni chorej. Zastała ją na fotelu jęczącą, z przymkniętemi oczyma, obłożoną plastrami i materacykami, które ustawicznie zmieniała